Pokój
był mały. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Po lewej stronie stało
łóżko pościelone indiańskim kocem, a za nim biurko. Łazienka okazała się małym
pomieszczeniem z toaletą i prysznicem, który nie miał kabiny. Po prostu toaleta
zamieniała się na chwilę w prysznic. Po prawej stronie za łazienką umieszczono
szafę i olbrzymie okno. To wszystko.
Zostawiłam
swoje rzeczy na podłodzie i dokładnie zakluczyłam drzwi – nie wiadomo jakie
towarzystwo mogło tutaj nocować. Potem odsunęłam koce i otworzyła okno. Świeże
powietrze od razu wypełniło moje płuca zapachem trawy i wody. I wtedy się rozpłakałam.
Łzy leciały mi strumieniami, a ja trzęsłam się zwinięta w kłębek na zimnej
pościeli. Obejmowałam się ramionami, wbijając mocno paznokcie w skórę. Jestem
fontanną smutku, która niespodziewanie została włączona, wylewając wszystkie
bóle ze swojego wnętrza. Czułam się jak w bańce, która może w każdej chwili
prysnąć, bo tylko na chwilę byłam bezpieczna. Nie mogłam sobie poradzić z
natłokiem myśli. Ten ból rozrywał mnie od środka, palił niczym ogień. Chciałam
wydrapać sobie serce i wyrzuć je przez okno, chociaż na chwilę przestać czuć,
przestać myśleć, stać się niczym.
Tylko,
że uczuć nie da się wyłączyć, nie ma takiego magicznego guzika, który by je po
prostu zatrzymał, a my moglibyśmy żyć dalej. Więc zrobiłam jedyną rzecz jaka
przyszła mi do głowy, głupią, ale najprostszą – wyjęłam z walizki butelkę wódki
i pociągnęłam łyk. Piekło okropnie, ale dało się to przełknąć. W końcu to Belveder,
ukradziony z jego barku. Ostatnia po nim pamiątka znikała w szybkim tempie,
sprawiając, że wszystkie myśli powoli się rozmazywały. Piłam alkohol i czułam,
że pali moje gardło, jak żywy ogień trawi mój żołądek, jestem pochodnią, która
zapala wszystko dookoła, bezwzględnym i nieugaszonym płomieniem. Potem
zobaczyłam ostatnie krople, przechyliłam butelkę, a one spadły na mój język.
Ostatnie wspomnienie mojego męża, które właśnie przełykałam, ugasiło pożar,
pozostawiając jedynie dymiące strzępy mojej duszy.
Na
początku nic nie czułam. Stałam się chodzącą pustką, wszystko wyparowało. W
uszach słyszałam taką ciszę, że aż dzwoniła i waliła pięściami w moją głowę.
Położyłam się na łóżku, ale od razu tego pożałowałam, bo wszystko okropnie
zawirowało. Widziałam mrugające światła, i jego twarz, po chwili dotarły do
mnie wrzaski, płacz i wybuch. Zatkałam uszy, ale to nie pomogło, chciałam krzyczeć,
więc chwyciłam poduszkę i darłam się na całe gardło, nie wiedząc nawet, czy ona
stłumi hałas. Nikt jednak nie przyszedł, a ja padłam po chwili na podłogę,
półlitrowa butelka wódki wypadła mi z ręki i sturlała się pod łóżko, podczas
gdy ja walczyłam z niewidzialnym wrogiem.
***
Światło
paliło mnie w oczy, chciałam się obróć, ale wtedy poczułam, podchodzącą mi do
gardła wódkę, zerwałam się do toaleto-prysznica i zwymiotowałam. Głowa bolała
mnie tak strasznie, że nie potrafiłam się skupić. Nie miałam absolutnie nic do
jedzenia i picia, a wyjście na zewnątrz nie wchodziło w grę, gdyż nadal miałam
mdłości. Po chwili dojrzałam w rogu kubek, a w nim saszetkę herbaty i cukier.
Pomyślałam, że to straszne żałosne, ale podziękowałam niebiosom za ten gest.
Właśnie
tego chciałam - zapomnienia. Mimo to wcale nie czułam się lepiej, wręcz
przeciwnie wszystkie odsuwane na bok uczucia powracały do mnie ze zdwojoną siłą
z każdym łykiem gorącego napoju. Domagały się uwagi i mojego czasu, a ja
przyznałam im rację, bo cierpienia nie da się odłożyć na później, trzeba je
przyjąć, udźwignąć i zwyciężyć. Tylko dlaczego znowu ciekły mi łzy?