poniedziałek, 22 czerwca 2015

ROZDZIAŁ PIERWSZY

           Do tej pory nie wiedziałam co to jest samotność. Było to raczej pojęcie abstrakcyjne, wiszące nade mną w powietrzu, po które sięgałam od czasu do czasu, kiedy musiałam spędzić czas w domu, albo w podróży bez nikogo bliskiego. Pisałam wtedy na facebooku, jaka to ja jestem nieszczęśliwa, nie rozumiejąc sensu tych słów. Definicja samotności dotarła dopiero dzisiejszego wieczoru, kiedy leżałam w swoim mieszkaniu na pięknej, zielono-srebrnej kanapie, przykryta kocem w panterkę, z ręką bezwładnie zwisającą poza sofą, trzymając pusty kieliszek. Patrzyłam jak zahipnotyzowana na sufit, słysząc gwar dochodzący z ulicy.
            Minął miesiąc od tego cholernego wypadku, który mnie zabił. Oczywiście miałam niesamowite szczęście, że wyszłam z tego bez szwanku. Przynajmniej fizycznie.  Lekarz wypisał mnie do domu trzy dni później i kiedy dotarłam tutaj, szczęśliwa i celebrująca życie dotarły do mnie wieści, których nie mogłam znieść. Nie opuściłam domu od tego czasu, słysząc dziennikarzy dobijających się do moich drzwi i policję, która ich odgania, urywający się telefon, którym rzuciłam w końcu o ścianę, rozleciał się na kawałki zupełnie tak, jak moje serce.
            W każdym razie tego wieczoru widziałam jak słońce zaczyna robić się pomarańczowe i rozlewa się po niebie, sprawiając, że wszystko jest schowane i bezpieczne w jego blasku. Było cichym opiekunem, otulającym świat do snu. Wtedy jeszcze miałam wino i zachwycałam się tym widokiem, a potem ono zgasło, to znaczy schowało się i zapadł zmrok, a ja zrozumiałam, że jestem samotna, tak naprawdę, bo nie tylko nie miałam już nikogo komu by zależało na mnie, ale nie miałam też nikogo, kogo ja bym kochała. Wszystko ze mnie uciekło i nikogo nie było, żeby to złapać, żeby mnie złapać kiedy upadałam, biegnąc do łazienki, gdzie wymiotowałam, z bólu i tęsknoty za życiem.
            Samotność jest pustynią, piaskiem, który tańczy dookoła, pragnieniem, którego nie może ugasić żaden strumień. Czuję ją na każdym centymetrze mojego ciała, jestem oblepiona gliną, która przecina moją skórę, wlewa się do środka, zastępuje moje myśli, tak, że zostaję pustką. Nic nie czuję, o niczym nie myślę, jestem sama.
            Tego wieczoru również dostałam papiery rozwodowe. Na nic zdało się nasze spotkanie w szpitalu, kiedy głaskał mnie po głowie i mówił, że będzie dobrze, a ja w to uwierzyłam. Jego dotyk sprawił, że się uspokoiłam, wróciliśmy razem do naszego pięknego apartamentu, byliśmy tak blisko jak nigdy, więc skąd mogłam wiedzieć, że to cisza przed burzą? Myślałam, że sztorm mam za sobą, a on tylko na chwilę się zatrzymał.
           Zewsząd docierały do nas informacje, moja twarz była w każdej gazecie i na każdym kanale, Internet huczał. Moja twarz rozzłoszczonego dziecka. I on po prostu powiedział, że potrzebuje przerwy i w środku nocy wyszedł, zostawiając mnie rozerwaną na strzępy, podartą jak bezużyteczna kartka papieru, targaną przez wiatr, gotową nigdy nie odnaleźć swoich części. Całą noc waliłam pięściami krzyczałam, słuchając piosenek Sia. Próbowałam sobie wmówić, ze mam elastyczne serce i grubą skórę i nic nie może mnie złamać, tak bardzo byłam samolubna, że martwiłam się tylko tym, że on odszedł. . Potem zaczynało do mnie docierać to co zrobiłam. Dzień po dniu coraz bardziej zakradało się do mojej skóry, powoli niczym syczący wąż, przygniatając tak, że nie mogłam oddychać, aż w końcu zabrakło mi łez.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

PROLOG


            Ściany napierały ze wszystkich stron, zabierając ostatnie skrawki przestrzeni. Drapałam paznokciami w siedzenia, łapiąc się resztek powietrza, a ono uciekało niczym galopujący gepard, zbyt samolubny by się zatrzymać, bym mogła odetchnąć. Moja klatka piersiowa uciskana była przez wielką półkę, która jeszcze przed chwilą znajdowała się u góry, a teraz obejmowała mnie swoimi ramionami ze wszystkich stron. I wtedy wszystko się zatrzymało. Moje ciało było otoczone metalem, tak, że nie mogłam się poruszyć, a serce jak na złość łomotało o żebra, zabierając tak cenną przestrzeń. Próbowało się wyrwać z tego więzienia, wzlecieć niczym ptak i zostawić mnie samą z  żelaznym zabójcą. Głowę unosiłam do góry, gdyż czułam pod podbródkiem kawałek drutu i nie byłam pewna jak jest ostry, a nie chciałam się o tym przekonywać w tej chwili. Widziałam cienką strugę światła wpadającą do środka, której trzymałam się niczym ulatującej iskry nadziei. Słyszałam w oddali krzyki i płacz, ale dopiero po jakimś czasie dotarły do mnie głosy.
- Gdzie ona jest? – krzyczał przerażony mężczyzna.
- Tutaj w pierwszym wagonie, ale musimy… - odpowiedział ktoś piskliwie.
- Nie! Dostaliśmy dokładne instrukcje, żeby najpierw ratować ją.
- Tam są dzieci!
- Słyszałeś co powiedziałem!? – Chwila ciszy, w której czułam coraz bardziej zdrętwiałe kończyny i napierający na moją szyję metal. Nie wytrzymałam.
- Jestem tu!! Ratunku! – wrzeszczałam jak małe dziecko, które zdarło sobie kolano i gdybym mogła zaczęłabym się miotać, ale nie mogłam się poruszyć, więc jedynie krzyczałam, że mają mnie natychmiast wyciągnąć. Ktoś zapytał, czy mogę chwilę wytrzymać, powiedziałam, że nie. Pamiętam światło, czyjeś ręce, jakieś hałasy, ale wszystko zlewało się w jedno. I potem wybuch, jeden za drugim, a po nich całkowitą ciszę, tak straszną, że wrzuciła do mojego brzucha sto noży.

Wybrałam tego dnia życie i właśnie dlatego umarłam.